Gdy przyszedłem na świat nikt nie spodziewał się Że kiedyś nadejdzie czas, że będzie siedmioro mnie Rok za rokiem prawda ujawniała się w świecie Aż do chwili gdy znajomy powiedział: Oni widzą Cię Mnie siedmioro jest od pierwszego stopnia edukacji Cokolwiek powiedziałem i widziałem nie czułem satysfakcji Wśród równieśników ma osoba była warta tyle co gówno Małolat i dzieciak, co od swoich obrywał równo Pogrzebali mnie żywcem, święć Panie nad jego żywotem Leją na mój grób za życia już, tak jak leją pod płotem Banda idiotów, gnijące wszech obecne szumowiny Bez tolerancji, zrzucający na innych wszystkie swoje winy Dla każdej mej wewnętrznej potrzeby jest mnie siedmioro By połączyć miłość z przyjaźnią choć nie widać jej wkoło Gdy nadzieja na lepsze stanowienie ma trudności z realizacją To przez brak zrozumienia tych, co ćpanie i chlanie jedyną ich racją Lecz gdzieś jest Bóg, który jako jedyny ma prawo do naszej oceny Teoretyczna wolność na świecie, lecz kiedyś to się zmieni Parszywca obecność, choć słowo "tolerancja" wpajają od dziecka Pokój? Daruj sobie, z dnia na dzień nienawiść jest większa Idę ulicą i czuję na sobie wzrok tych wszystkich "idealnych" Co z pełnymi kopertami stoją przy biurach parafialnych Co patrzą tylko na innych, oczywiście samych siebie pomijając Potrafiących mówić wiele, lecz ziarna prawdy nie znając |